Black Sabbath gwiazdą pierwszego dnia Impact Fest!

  • 12 June, 2014
  • Michał Balcer

Impact pomimo krótkiej historii to uznana marka pośród festiwalowych propozycji w naszym kraju. W tym roku impreza po raz pierwszy odbyła się w łódzkiej Atlas Arenie. I chociaż organizatorom udało się po raz kolejny sprowadzić nad Wisłę kapitalnych headlinerów, nie brakowało głosów, że tegoroczna edycja to przegląd geriatryczny. O tym czy tak faktycznie było mogliśmy się przekonać już 11 czerwca festiwalu, kiedy to, jako główna gwiazda pierwszego dnia, pojawiła się absolutna legenda ciężkiego, rockowego grania – Black Sabbath.

Dla Ozzy'ego Osbourne'a i spółki występ w Łodzi był częścią trasy promocyjnej ich najnowszej płyty, wydanej w tamtym roku„13”, która spotkała się z pozytywnymi opiniami tak fanów, jak i recenzentów. Zespół pojawił się na scenie kilka minut przed 21. Jeszcze zanim zobaczyliśmy bohaterów wieczoru, kilka razy usłyszeliśmy głos wokalisty Black Sabbath, powtarzający „I can't hear you”, co tylko podkręcało atmosferę wyczekiwania na to jedno z najważniejszych koncertowych wydarzeń tego roku.

Grupa rozpoczęła swoje show od „War Pigs”. Setlista była zbudowana wokół czterech pierwszych albumów formacji i trzech piosenek z ostatniego krążka („Age Of Reason”, „End Of The Beginning”, „God Is Dead?”). Black Sabbath zaprezentowali klasyczne 'the best of' (z „Iron Man”, „Children Of The Grave” i „Paranoid” na bis), w którym zabrakło tylko „Sabbath Bloody Sabbath” (fragment tego kawałka stanowił jedynie intro do „Paranoid”). Postawili na sprawdzony schemat i myślę, że z repertuarem doskonale trafili w gusta obecnych w hali przy Alei Bandurskiego. 

No cóż – w Łodzi doskonale było słychać, że głos Ozzy'ego swoje najlepsze lata ma już zdecydowanie za sobą. Występ Osbourne’a należy pomimo to ocenić wysoko. To, że nie śpiewa już tak jak kiedyś nie znaczy wcale, że przestał być fantastycznym frontmanem. Od samego początku zachęcał publiczność do szalonej zabawy, a kiedy pod sceną było już naprawdę gorąco, oblewał fanów wodą z wiadra - ten obrazek na pewno zostanie mi na zawsze w pamięci. Zresztą po reakcjach oszalałego tłumu nie mam żadnych wątpliwości co do tego, kto jest wciąż postacią numer jeden w tej grupie. Jeśli tak zachowują się 65 – latkowie i mają w sobie tyle energii co on, to ja pragnę się tak zestarzeć. 

Wokalne wpadki Osbourne'a (które przecież i tak każdy mu wybaczył) uratowali Tony Iommi, Geezer Butler i Tommy Clufetos. Tych dwóch pierwszych to wciąż absolutna światowa czołówka. Z ich gry emanują spokój i dostojność, jakże kontrastujący z żywiołowością Ozzy'ego. Obaj co rusz popisywali się swoimi umiejętnościami. O ile po tych dwóch panach wiadomo czego się spodziewać, o tyle dla części publiki zagadką była osoba koncertowego perkusisty. Ten dostosował się do wysokiego poziomu swoich starszych kolegów, godnie zastępując Billa Warda. A to co potrafi najlepiej zademonstrował podczas kilkuminutowej solówki, w trakcie której pozostali muzyce zeszli na krótką przerwę (pewnie jako geriatrycy byli wówczas podłączani do kroplówek). Przyznam szczerze, że od czasów chorzowskiego występu The Police i genialnego Stewarta Copelanda, nie widziałem takiego bębniarza. Precyzja, technika i kapitalne wyczucie rytmu – oto w kilku słowach to kim jest Clufetos. 

To był drugi koncert Black Sabbath nad Wisłą. Wrócili do nas po 16 latach. Wszystko wskazuje na to, że było to równocześnie ich pożegnanie z polskimi fanami. Wypadło ono imponująco. Kończy się pewna era w historii muzyki – odchodzi ekipa, która zdefiniowała niejako to czym jest rock i cała otoczka wokół niego. A następców jakoś nie widać. 



Black Sabbath gwiazdą pierwszego dnia Impact Fest!" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia